Skansen „Matrunioka”

Wiele osób, przechodząc obok urzędu miasta w Szczawnicy, nie zdaje sobie sprawy, że vis a vis, w niewielkiej zagrodzie znajduje się prywatny, bezcenny skansen Jana Malinowskiego „Matrunioka”. Dopiero gdy wejdzie się na podwórze , zauważyć można stare, wydobyte z lamusa narzędzia rolnicze zawieszone pod okapem dachu i wiele kamiennych żaren oraz duży kamień znaleziony podczas wykopów pod restauracją „Koci Zamek”, służący jako postument pod drewniany niegdyś krzyż. Krzyż stał w miejscu pamiętającym czasy konfederacji barskiej. To znak, że za zamkniętymi drzwiami będzie można zobaczyć skarby dawnej kultury szczawnickich górali.
Wszystkie te eksponaty, pamiętające czasy końca XIX wieku, zebrał i zgromadził prawnuk pierwszego przewodnika pienińskiego Józefa Madei – Jan Malinowski.– Zbieractwem zająłem się, mając dziesięć lat – wspomina pan Jan. – Wpierw bawiłem się tym, a później, gdy już dorosłem, zdałem sobie sprawę z historycznej wagi zebranych staroci, jak o tym wówczas mówiłem.
Na uświadomienie sobie przez pana Jana wartości zbioru wpłynęło Muzeum Pienińskie im. Jozefa Szalaya. Często je odwiedzał i rozmawiał zkustoszami, którzy mówili mu, jak cenne są zebrane przez niego eksponaty.
– Od tego czasu jeszcze z większą pieczołowitością odnosiłem się do starych przedmiotów gospodarstwa domowego, narzędzi rolniczych, kowalskich, tkackich, które czyściłem i nadawałem im dawny blask – tłumaczy Malinowski. Ta pasja zbieractwa przybrała w latach 90. konkretny kształt. Pan Janu tworzył Izbę Regionalną, którą nazwał imieniem swoich rodziców – Anieli, Andrzeja i brata Michała. Miał wówczas 40 lat. Wszystkie eksponaty zgromadził w starym, ponad stuletnim domu swojej babci Juli, nazywanym „PodMatroną”. Godła takie, niespotykane nigdzie indziej, wprowadził założyciel i twórca uzdrowiska – Józef Szalay. Niektóre z nich były malowane przez niego samego. – Eksponaty podzieliłem na działy – pokazuje pan Jan. – Wczęścigospodarczej znajduje się dział obróbki drewna i kowalstwo, z ciekawymi eksponatami, jak sąsiek z 1788 roku, drzwi z aresztu gestapowskiego z podpisami byłych więźniów z budynku dzisiejszego urzędu miasta, zamki drewniane do drzwi, miech kowalski z XIX w., rakieta śnieżna.
W części mieszkalnej, w białej izbie z kolei gospodarz umieścił piec kamienny tynkowany, drewnianą powałę, na ścianach zawiesił oleodruki, na romie, czyli drewnianej półce, ustawił talerze i zawiesił pod nią na kołkach garnuszki.
Jest żerdka z góralskim odzieniem, kołyska,butykobiece zimowe tzw. suknioki, kierpce z opony samochodowej, kierpce skórzane, buty narciarskie skórzane, ręcznie kołkowane. W niewielkiej skrzyni leżą narzędzia szewskie, stoi łóżko z pierzyną i ogromnymi poduchami, zaścielone kolorową kapą. A pod łóżkiem jest tzw.posłonie lub stryzok z siennikiem, rodzaj dzisiejszej wersalki. Służyło na noc jako dodatkowe miejsce do spania. Przy oknie znajduje się stara szafka drewniana na dokumenty lub na lekarstwa. Obok wisi obrazek – pamiątka I Komunii Świętej Józefa Węglarza „Matuska” z 1904 r., szczawnickiego kronikarza. Okno ozdabia oryginalna firanka zrobiona haftem klockowym. Pod nim skrzynia „wianna”, w której gromadzono wiano dla panny młodej. Ana stole duża miska z drewnianymi łyżkami. W niektórych domach zwyczaj jedzenia z jednej miski zachował się do późnych lat 50. ubiegłego wieku. Na jednej ze ścian wisi duża półka na naczynia gliniane.
– Ludzie tu byli biedni–opowiada gazda skansenu. – Mało kogo było stać na zakup nowych naczyń. Stare, uszkodzone remontowali tzw.druciarze z sąsiednich wsi łemkowskich. Byli oni dobrymi gospodarzami i fachowcami stolarstwa oraz rymarstwa. Chociaż żyli w bliskości górali pienińskich i często jeździli na jarmarki do Krościenka, nigdy te dwie kultury nie przenikały się. Były zbyt hermetyczne. Łemkowie byli grekokatolikami, a górale katolikami. To, co widać w izbie, było wytwarzane w gospodarstwie.
Świadczy o tym chociażby wałek do robienia koronek klockowych. Mało kogo było stać na kupienie takiego wałka na jarmarku.
– Ława, na której siedzimy nazywa się „ślubanek” – pokazuje pan Jan.– W dzień była zasunięta, a na noc rozsuwana do spania. Proszę popatrzeć tam dalej, na ten mały kuferek. Chowano w nim książeczki do modlenia i dokumenty. Ja trzymam w nim stare gazety – śmieje się gazda skansenu.
Pan Jan nie narzeka na brak zainteresowania swoimi skarbami. Odwiedzają go liczni turyści, także obcokrajowcy, nawet z dalekiej Japonii. Cieszą się, ze napotkali na swojej drodze taką osobliwość, gdzie bez podręczników, na własne oczy mogą poznać kulturę górali. Są wielce zdumieni ogromemi różnorodnością zgromadzonych eksponatów. Dziwią się jedynie, że robi to jeden człowiek bez jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz. A przecież chałupa jestwnie najlepszym stanie. Gdyby nie łatany co jakiś czas dach, eksponaty dawno by uległy zniszczeniu.
Pan Jan nie ma pieniędzy na remont zniszczonego dachu. Ze swojej skromnej emerytury, w sumie 600 złotych, nie jest w stanie więcej zrobić. Choć nie mówi tego wprost, to jednak chętnie widziałby pomoc ze strony urzędu miasta. Zastanawia się, czy są programy unijne na dofinansowane tego typu działalności.

Stanisław Zachwieja

Autor: Gazeta Krakowska 2009-04-03