Jak włoscy oficerowie znaleźli się w Szczawnicy?

Przejścia włoskich "Alpini" w okupowanej Polsce są prawie nieznane, a epizod szczawnicki ukazujemy Czytelnikom po raz pierwszy. "Walczyliśmy na obczyźnie, dokąd nas poniósł dziwny los, ramię w ramię z bratnimi Polakami, wszędzie, gdzie wróg szerzył nadużycia, zniszczenia, rzeź" - napisał we wstępie do swoich wspomnień Ezio Micheli, oficer elitarnej jednostki włoskich strzelców alpejskich, zwanych "Alpini". Koleje życia doprowadziły go wraz z kolegą Enzo Boletti w 1944 r. do Szczawnicy.

W 1943 r. powstał Włoski Korpus Wyzwoleńczy (Copo Italiano di Liberazione - CL), podporządkowany rządowi przewodzonemu przez marszałka Pietro Badoglio, który 8 września wypowiada się przeciwko III Rzeszy i oddziałom podporządkowanym Benito Mussoliniemu. Ezio Micheli wraz z towarzyszami z jednostki zostaje internowany i przewieziony do obozu jenieckiego w twierdzy Iwangorod, a następnie do twierdzy Dęblin - Irena. Tu w latach 1943-44 Niemcy założyli oflag 77 dla żołnierzy włoskich. Podczas likwidacji obozu z transportu kolejowego jadącego z Dęblina do Badhorn 13 marca 1944 r. uciekają: Ezio Micheli, Enzo Boletti i Franco Mancini. Ścigani są listem gończym szefa policji bezpieczeństwa i SD Dystryktu Radom. Ukrywają się w lasach Puszczy Kozienickiej, doprowadzeni zostają do gajówki Bolesława Rozborskiego, z którego pomocą nawiązują kontakt z oddziałem "Tomasza" (Józefa Abramczyka), pozostającego pod komendą mjr. Wł. Molendy ps. "Grab", zastępcy komendanta Obwodu BCh. Po przyjęciu do oddziału otrzymali pseudonimy: Micheli - "Lotnik", Boletti - "Czarny", Mancini - "Franek". Odtąd brali udział we wszystkich akcjach i walkach z jednostkami niemieckimi i żandarmerią.

Niestety, Franco Mancini (w liście gończym ma imię Luigi) wraz z dwoma partyzantami ginie w akcji pod Kozienicami. Miejscowi chłopi pochowali ich na cmentarzu w Oleksowie. Po wojnie ekshumowany i przewieziony do Włoch. Tu warto wspomnieć, że Franco Mancini był synem admirała włoskiej marynarki wojennej z Livorno. Boletti zostaje w oddziale "Tomasza", Micheli przechodzi do oddziału AK Ignacego Pisarskiego, ps. "Marysia". Obaj za postawę godną oficera i wyróżniającą się w walkach z Niemcami zostali rozkazem Komendy Obwodu Kozienickiego awansowani do stopnia kapitana, a Micheli odznaczony Krzyżem Walecznych.

Z Londynu otrzymali wiadomość, że początkiem sierpnia 1944 r. wyląduje samolot z przedstawicielami Rządu Polskiego na Obczyźnie, który w drodze powrotnej miał zabrać oficerów włoskich. Wyruszyli na południe, przekazywani z jednej placówki AK do drugiej. Dotarli na miejsce lądowania pod Kazimierzą Wielką. Niestety, samolot na błotnistym lądowisku zahaczył skrzydłem o ziemię, a uszkodzenie było tak poważne, że maszyna została przez partyzantów spalona. Oni sami natomiast skierowani zostali do oddziału mjr. Juliana Zubka, ps. "Tatar"; ten z kolei przekazał ich do oddziału Adama Malinowskiego, ps. "Traper", który miał swoją partyzancką ziemiankę w Górach Szczawnickich, jak wówczas określano tę część Beskidu Sądeckiego nad Szczawnicą. - Wysoko, w gęstym lesie Adam zbudował swój schron, do którego było bardzo trudne dojście. Bunkier z jednej strony przylegał do skały, z drugiej była głęboka przepaść zabezpieczona małym balkonikiem od strony mieszkalnej, tę zajmował Adam ze swoją żoną Renią, na "drugim piętrze" znajdowało się pomieszczenie dla dwunastu partyzantów szczawnickich. Małe okienko było wybite w skale - tak opisał Micheli miejsce, które stało się ich "domem" na ostatnie miesiące pobytu w Polsce.

Tu Ezio Micheli poznał i z czasem zakochał się w młodej łączniczce Zofii Noworycie, ps. "Szarotka", która przynosiła meldunki od Adama Czartoryskiego - "Szpaka". Zofia Noworyta urodziła się w Zakopanem w 1918 r., tu skończyła gimnazjum, później studiowała na ASP w Warszawie. W 1942 r. zostali wysiedleni przez gestapo z Zakopanego w ramach oczyszczania kwater z Polaków dla Niemców. Przez dwa lata mieszkali w Nowym Targu, później przenieśli się do Szczawnicy, tu Zofia została zaprzysiężona przez Melanię Czamarę, ps. "Jedlina" w placówce "Sieć", którą dowodził por. Adam Czartoryski.

Ta wspomina pierwsze spotkanie z włoskimi "Alpini": - Rozmawiając z "Pikiem" na bacówce (Stanisław Błażusiak - kowal ukrywający się w górach), w głębi Sewerynówki, usłyszałam tętno kroków. Ktoś się zbliżał. Pasterze podskoczyli "obaczyć", nie ma niebezpieczeństwa, idą Włosi. Z ciekawością popatrzyłam na nich: wybiedzeni, buciory podarte, jeden ich w ogóle nie miał, stopy okręcone szmatami ("Czarny"), ale "wyglancowani", w czystych białych koszulach. Tego wieczora szli na kolację do Zuli, której góralski domek na skraju lasu był ochroną dla rodziny szlacheckiej...". Zula Pourbaix mieszkała w Szczawnicy z rodzicami, pochodzili z arystokracji belgijskiej.

Micheli, znając plan "Szarotki" przenoszenia meldunków do "Pika", schodził do szałasu na spotkania. Z czasem poznał jej ojca Adama i ciocię (matka Julia zmarła w Szczawnicy). Podczas spotkania w willi Zuli Pourbaix poprosił ojca o jej rękę. Było trochę zamieszania, bo nie spodziewali się tego, ale jak sam wspomina: - Widocznie wywarłem dobre wrażenie, skoro przyjęto mnie z serdecznością, ojciec i ciocia dali swoje przyzwolenie. Z otrzymaniem pozwolenia na ślub kościelny łatwo jednak nie było, musieli zwrócić się o nie do biskupa. Z kurii krakowskiej do Nowego Targu przybył bp Stefan Wyszyński w towarzystwie młodego księdza Karola Wojtyły! Po rozmowie otrzymali specjalne pozwolenie na ślub, który odbył się w Szczawnicy 18 października 1944 r. o godz. "5-tej" (czyżby rankiem?) w zaryglowanym kościele. Ślubu w języku francuskim udzielił ks. Zygmunt Roman, kapelan partyzantów. Przed zamknięciem kościoła zdołały wślizgnąć się dwie małe dziewczynki, które po latach, jak wspomina Ezio, "kiedy byliśmy w Szczawnicy, już po wojnie, spotykając nas, jako matki dorosłych dzieci przypomniały nam te momenty ślubu, na którym były także one, jako małe dziewuszki".

Po przejściu frontu postanowili wyjechać do Włoch, Zofia była już w ciąży z pierwszym dzieckiem. Wyruszyli w marcu 1945 r. Podróż w bardzo ciężkich warunkach trwała miesiąc i 10 dni, zamieszkali w Bagni di Lucca w Toskanii. Na opis tej niesamowitej wędrówki przez pół Europy nie ma już miejsca, może kiedy indziej.

Drugi "Alpini" - Enzo Boletti powrócił dopiero w 1954 r., a jego rodzina we Włoszech nic nie wiedziała, co się z nim dzieje. Enzo pod pretekstem ułatwienia mu powrotu do domu został wywieziony przez Rosjan do Nowego Sącza, potem do Lwowa, a następnie do Moskwy, osadzony został na Łubiance i po dwóch latach straszliwych tortur skazany przez NKGB (Ludowy Komisariat Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR, inaczej mówiąc policję polityczną, zajmującą się wywiadem i kontrwywiadem zagranicznym) na 8 lat ciężkich robót na Syberii.

Tak zakończył się szczawnicki epizod włoskich "Alpini".

RYSZARD M. REMISZEWSKI

"Dziennik Polski" 2008-03-26

Autor: wa