Inwazja bez mocy

Awaria prądu podczas trwania imprez weekendowych na placu pod Palenicą w Szczawnicy spowodowała znaczące straty finansowe, głównie na szkodę miejscowego przedsiębiorcy prowadzącego działalność gastronomiczną. - Będziemy skarżyć Urząd Miasta albo ośrodek kultury o odszkodowanie. Zepsute jedzenie to jeszcze najmniejsza strata, ale spaliły się wszystkie urządzenia od żarówek przez kasy fiskalne, frytkownice, gofrownice, piece, zamrażarki, automaty do gier zręcznościowych - mówił wczoraj szczawnicki przedsiębiorca Paweł Guszkiewicz, czekając na elektryka, który miał dokonać ekspertyzy.

Straty nie ominęły też głównego akustyka Józefa Szałwi, któremu Miejski Ośrodek Kultury i Sportu w Szczawnicy zlecił zapewnienie profesjonalnego nagłośnienia na czas imprez organizowanych podczas długiego majowego weekendu. Szacuje je na ok. 6 tys. zł, ale jak powiedział w rozmowie z "Dziennikiem Polskim", nie będzie czekał na rzeczoznawców, bo ma umowy podpisane na nagłośnienie kolejnych imprez i sprzęt naprawi we własnym zakresie. - Uważam jednak, że ośrodek kultury w Szczawnicy, z którym współpracuję już od lat, powinien poczuwać się do zrekompensowania moich strat, skoro nie dopełnił warunków umowy - mówi akustyk Józef Szałwia. Jedynym wymogiem, jaki postawił szczawnickiemu MOKiS, było zapewnienie 12 kilowatów zasilania podczas majowych imprez. - Byłem odpowiedzialny za profesjonalne nagłośnienie. Kiedy pojawiły się problemy z nagłośnieniem, nie przyszło mi do głowy, że może to być związane z prądem, tym bardziej że dyrektor ośrodka kultury Jerzy Pal zapewnił mnie, że jest takie zasilanie, jakie chciałem.

Kłopoty z nagłośnieniem pojawiły się już w pierwszym dniu imprez, organizowanych przez MOKiS. Drugi dzień imprez upłynął bez żadnych problemów, tym razem odbywały się one na placu Dietla i były organizowane przez Uzdrowisko SA, które również otrzymało ten sam wymóg - zapewnienie 12 kilowatów napięcia. W trzecim dniu imprezy, organizowane ponownie przez MOKiS, wróciły ponownie na plac Dietla. Wpadki z nagłośnieniem zaczęły się już podczas występu "Gronicków", a podczas koncertu "Turnioków" prąd padł zupełnie, paląc przy tym część sprzętu nagłaśniającego, urządzenia gastronomiczne i automaty do gier zręcznościowych.

- Ta impreza ich przerosła - komentuje Józef Szałwia. - Była to chyba pierwsza taka duża impreza, organizowana przez ośrodek kultury, a nie przez agencję "Live", "Żywiec" czy jakąś firmę. Ja już się bardzo zdenerwowałem po występie "Gronicków" i wprost powiedziałem dyrektorowi MOKiS i burmistrzowi, że jeśli nie zrobią coś z prądem, to ja "Turnioków" nie wypuszczę na scenę. Wtedy dyrektor MOKiS Jerzy Pal powiedział, że zaraz ściąga elektryka i coś z tym prądem zrobią. Na scenie sytuację ratował prowadzący konferansjerkę Piotr Gąsienica. Czekałem z wypuszczeniem zespołu, aż przyszedł elektryk i powiedział, że zawatował korek i jest już prąd. Prosiłem, żeby poczekał do końca koncertu, bo nie wezmę odpowiedzialności, jeśli coś się spali, a mój sprzęt na scenie wart był ok. 100 tys. zł plus sprzęt zespołu - 50 tys. zł, ale elektryk mnie wyśmiał i poszedł.

Decyzję co do rozpoczęcia koncertu akustyk pozostawił "Turniokom", ci zdecydowali, że skoro już przyjechali i sprzęt jest rozłożony, to zagrają. - Prąd był tak słaby, że jak uderzał bęben, to na scenie się robiło coraz ciemniej, aż wszystko zgasło i została jedna mała lampeczka. Stwierdziłem, że jeden wzmacniacz nie działa w ogóle, od razu wyłączyłem wszystkie pozostałe i odłączyłem sprzęt. Za chwilę na scenie zrobiło się kompletnie ciemno - mówi Józef Szałwia. W tym samym czasie spalił się cały sprzęt gastronomiczny i automaty do gier na placu pod Palenicą. Koncert się zakończył. - Zespół zbierał się po ciemku, kolega podjechał busem i oświetlał reflektorami scenę. Mam umowę z Miejskim Ośrodkiem Kultury i do tej pory nikt się w tej sprawie nie odezwał, czyli uznano całą sprawę za zamkniętą. Z mojej strony warunki, które zastrzegł sobie MOKiS, były całkowicie spełnione, a warunki, które organizator był zobowiązany spełnić, nie zostały spełnione w ogóle.

- Dziwię się, że przez cały dzień tłumaczę się z tego, że na dziesięć minut przed końcem koncertu była lekka awaria prądu, nie mówi się natomiast o imprezach, które przez trzy dni odbywały się w Szczawnicy - mówi z kolei burmistrz Szczawnicy Grzegorz Niezgoda, pracodawca dyrektora ośrodka kultury. - Była awaria, został wezwany elektryk z PKL, który miał to naprawić, miasto ma umowę na czerpanie prądu z PKL podobnie jak pan Guszkiewicz.

- Urząd Miasta podczas przetargu i podpisywania ze mną umowy na dzierżawę placu pod Koleją Linową "Palenica" zobowiązał się do zrobienia skrzynki, w której miało być zasilanie 17 KW, za które płacę od października ubiegłego roku. Również za przydział mocy płacę ja. Do tej pory nie jest zrobione nic - mówi Paweł Guszkiewicz. - Kiedy organizowane są imprezy w muszli koncertowej pod Palenicą, to zaczynają się problemy z prądem. Linia jest przeciążona. Tak było 1 maja, kiedy raz wybiło bezpieczniki, a problem zaczął się 3 maja, kiedy bezpieczniki wybijało co chwilę. Wtedy do mojego pracownika przyszedł dyrektor MOKiS Jerzy Pal powiadamiając o chwilowej przerwie w dostawie prądu, bo ma elektryka, który usunie awarię. Podszedłem do elektryka w czasie usuwania awarii, pytając, co robi. Powiedział, że wykonuje polecenie pana Pala. Są na to świadkowie. Okazało się później, że po zmostkowaniu zabezpieczenia, w sieci pojawiło się 380 W. Zniszczone zostały lodówki, zamrażarki, piece, gofrownice, wszystkie automaty do gier. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Gdyby padał deszcz, to skutki tej awarii byłyby tragiczne. Do tej pory w sieci jest 380 W, to jest przecież siła.Według umowy na nagłośnienie imprezy w skrzynce w amfiteatrze miało być zasilanie 12 KW, a przecież w głównej skrzynce, z której korzystamy, takiej mocy nie ma.

- Ja nie jestem elektrykiem, mogą się wypowiadać tylko na temat imprez - mówi Jerzy Pal, dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury w Szczawnicy. - Poprosiłem elektryka, żeby sprawdził, co się dzieje, nie zleciłem watowania, bo się na tym nie znam. Mieliśmy zapewnić 12 kilowatów do nagłośnienia i to zrobiliśmy, ale mieliśmy świadomości, że pod skrzynkę na scenie, a nie pod skrzynkę z PKL są podpięte wszystkie urządzenia pana Guszkiewicza.

- Ale tu jest tylko jedna skrzynka i od ośmiu lat korzystam z jednej skrzynki, a w niej nawet 12 kilowatów nie ma - mówi Paweł Guszkiewicz. - Żeby uzyskać 12 kilowatów, to trzeba pisać do ENION-u o zasilanie i zawsze tak było robione podczas dużych imprez, między innymi sylwestra. Ale wtedy napięcie szło nie ze skrzynki PKL, ale obok z parkingu.

Straty szacuje komisja. Firmy, od których sprzęt był dzierżawiony, już myślą o skierowaniu sprawy do prokuratury. Na razie powiadomiona została policja. (TEZ)

"Dziennik Polski" 2008-05-07